Zasiadka na wodzie PZW
To
był długi tydzień, ale cel był jeden- karp z dzikiej wody.
Miejsce gdzie próbowaliśmy łowić karpie nęcone było już od tygodnia, bo Janek
tydzień wcześniej posiedział 3 dni bez wyników. Od jego ostatniej nocki,
zaczęliśmy nęcenie dywanowe. Do wody poszło na początku kilka wiader kukurydzy.
Następnie na dwa dni przed zasiadką, kukurydza poszła w odstawkę, a do wody poszły kulaski i pellet. Ciężko dzisiaj oszacować ile kilogramów, ale na pewno sporo. W końcu nadchodzi piątek i siadamy. Jest nas trzech oprócz mnie i Janka, zgodziliśmy się żeby usiadł z nami mój znajomy. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że będziemy żałowali tej decyzji, a przede wszystkim Ja, bo to jednak mój znajomy był. Zgodziliśmy się, bo i tak wiedział, że tu nęcimy, bo nas widział. Dzień przed zasiadką usiadł sobie z wieczora w naszym miejscu i wyjął leszcza 4,80kg i 80cm.
Janek wziął skrajną
miejscówkę po prawej stronie, kolega skrajną po lewej, a ja byłem w środku.
Na początek wywiozłem zestawy, na każdy poszło po dwie garście pokruszonych
kulek i drobnego pelletu mainline cell. Na pierwszy zestaw kulka TB doskonała
truskawka pływak, a na drugi kulka tonąca. Nazwy firmy i smaku nie pamiętam,
ale jakiś śmierdziel przywieziony z Anglii przez mojego znajomego, przesypałem
do pudełek i zapomniałem co to jest :)
Kolega jeden zestaw zostawił na leszcze, a na drugi karpiowy poprosił, żebym
założył mu jakieś kulki. Założyłem mu bałwanka tonąca o smak kraba(kulki też z
Anglii i też nie pamiętam nazwy firmy) plus pływak blue squid firmy ccMoore.
Wywiozłem mu i zasypałem tym samym co u siebie.
Wędki w wodzie , więc czas rozbić obóz. W trakcie rozbijania parasoli, kolega
wyjął pierwszego leszcza. Taki około 65 cm. Jako, że nie jestem nietoperzem,
ani sową też nie, to o 22 zainstalowałem się w śpiworze. Nocka co prawda była
ciepła, ale unosząca się nad woda mgiełka sprawiła, że zrobiło się wilgotno i
nieprzyjemnie. Dalej od wody było super. Około 3 nad ranem budzi mnie
poruszenie na brzegu. Mój kolega coś holuje, mówi że to duży leszcz, ale ja od
razu widzę, że z leszczem ma to niewiele wspólnego. Mówię mu, że albo ma
karpia, albo bardzo dużego lina. Janek siedział w namiocie. Po kilku minutach
okazuje się, ze jednak miałem rację i w podbieraku ląduje karp, równe 5 kg. Został
złowiony na zestaw z kulkami, które założyłem koledze. Janek jak usłyszał, że
karp to od razu wygramolił się z namiotu. Kolega wypina karpia, a my mu, żeby
poczekał, to zrobimy kilka zdjęć i do wody. A on że nie, że go zabiera.
Zjeżyłem się jak nigdy, po Janku widać, że też się zdenerwował.
-Jak to zabierasz mówię, puść go my nie zabieramy karpi, a skoro Ci
pozwoliliśmy z nami usiąść o powinieneś to uszanować i go puścić.
-Ale to mój pierwszy karp
- to tym bardziej go puść, daj buzi i do wody
- ale ja już pewnie nigdy więcej nie złowię karpia
- jak go zabierzesz to tego na pewno już nie zabierzesz, a tak będziesz miał
szansę jeszcze go złowić jak podrośnie
- nie, musze zabrać, bo nikt mi nie uwierzy, że go złowiłem
- ale my jesteśmy świadkami i będziesz miał zdjęcia
- to nie to samo
Niestety gadanie jak ze ścianą, karpik trafił do siatki. mało tego okazało się
, że jak spałem kolega złowił jeszcze 2 leszcze miedzy 60 a 70 cm i płoć
powyżej 30. Mówię mu wypuść tego karpia, masz leszcze, wczoraj też miałeś
leszcze 5kg, po co Ci tyle mięsa. Nic nie powiedział, wrzucił karpia do siatki
i zaczął grzebać przy wędce. Wróciliśmy z Jankiem do swoich namiotów i znów
zapanowała grobowa cisza. Nagle u mnie odjazd, sygnalizator piszczy.
Dobiegam docinam i jednocześnie chcę zamknąć wolny bieg korbką, ale niestety
szpula dalej się obraca. Nowy kołowrotek, a cos jest nie tak. Zamykam ręcznie i
jeszcze raz lekko docinam. Ryba jedzie na hamulcu, a ja próbuje go
wyregulować(nowy kołowrotek pierwszy raz na rybach i zapomniałem wyregulować
hamulec przed łowieniem) i gdy wydawało mi się, że już wszystko ok - luz.
Ryba się wypięła, nie zdążyłem jej nawet na chwilkę zatrzymać, wyskoczyła w
pełnym biegu. Najpierw bura od Janka, a potem mam pretensje sam do siebie, bo
od początku do końca wszystko było źle i nie miałem prawa tej ryby
wyholować. A ryba była ładna, czułem jej moc w czasie odjazu. Pierwszy
raz w tym roku na karpiach i taki pech, a mogło być tak pięknie. Chwilę później
kolega zrozumiał chyba w końcu, że już nie jest mile widziany w naszym
towarzystwie i zaczyna się zwijać. Próbujemy, go jeszcze nakłonić, ale nic to
nie dało. Zabrał wszystkie ryby i się zwinął. Nawet nie dał zdjęć
zrobić. Janek złorzeczył, żeby ość stanęła mu w gardle od karpia, ale nic to
nie dało, bo spotkałem go w środę w kole i miał się dobrze. Dałem mu jeszcze
jasno do zrozumienia, że więcej ze mną na ryby nie ma co liczyć. Wydawał się
taki normalny i w porządku, dlatego obiecałem mu że pokaże mu jak się łapie
ryby. I okazało się że pokazałem mu zdecydowanie za dużo.
O 8 zwijam zestawy
odkładam na podpórki i zostawiam pod opieka Janka, a sam jadę załatwić kilka
spraw. Wracam około 17 z bratem i kuzynem. Oni przynajmniej nie zabijają karpi.
Wyrzucają dwa feedery na leszcze i siadają z browarkami u Janka. Pod moją
nieobecność Janek złowił kolejnego leszcza 70cm. Podsumowując pierwszą noc i
pierwszy dzień, wygląda to optymistycznie. Prócz leszczy w łowisku kręcą się
karpie. Jeden niestety zabity, jeden spięty, ale prócz tego widzieliśmy kilka
ryb, które się spławiały. Było je widać i słychać.
U Janka robiło się coraz weselej, młodzi prócz piwa mieli jeszcze coś
mocniejszego i nabierali rozpędu. Ryby nie przeszkadzały, a nam czas płynął na
wesoło. Około 22 mój brat stwierdził, że ma dosyć i jedzie do domu, bo chce się
wyspać, bo rano mamy jechać na zawody Pomorskiego Przewodnika Wędkarskiego (
ostatecznie i tak nie wstał). Odwiązałem go do domu, a jak wróciłem to chłopaki
złowili po jednym leszczu 60+. Jako że już po 22, a jak pisałem nietoperzem
nie jestem, ponownie zainstalowałem się w śpiworze. Sprawdziłem jeszcze tylko
sygnałki i centralkę, wszystko grało. O 1 w nocy przyjechał kolejny
znajomy na leszcze. Karpie niestety nie brały, ale za to chłopaki połapali
leszczy. Łącznie kilkanaście sztuk w przedziale 50-70cm. Ja żeby wyeliminować
samo zacięcia leszcze zakładałem duże kulki i haki z długimi włosami. Pomogło,
nie zapiał mi się żaden leszcz, choć brań kilka było. O 4 się zawijamy, po
drodze na zawody musze zabrać jeszcze Sebę od nas z portalu/teamu.
Janek siedział do 10, ale więcej brań się nie doczekał.
Po zawodach nie mogłem usiedzieć w domu, tym bardziej, że w trakcie zawodów
pogadałem z Sebą i ten ciągle mi mówił, jedź bo dzisiaj się może coś dziać. O
19 z Sebą zgadaliśmy się przez przypadek na PPW, pytam czy nie chce jechać,
pewnie nawet nie zdążył mrugnąć. Zgodził się od razu. Około 20.30 byłe u niego,
szybkie pakowanie i nad jezioro. O 22 wszystkie zestawy były w wodzie, a my
zalęgliśmy pod parasolami. Niestety prócz jednego leszcze i kilku
leszczowych pociągnięć, nie złowiliśmy nic godnego uwagi. Chociaż po raz
kolejny karpie było widać i słychać. O 9 powrót do domu.
Został ostatni tydzień wolności, bo w piątek przyjeżdża moja kobieta, a jak na
złość przyszło załamanie pogody i zaczęło padać. W środę z Jankiem
postanawiamy, posypać grubo naszym miśkom. Deszcz zacinał niemiłosiernie, po 20
minutach nęcenia, byłem cały mokry. Janek ma w planach siadać w piątek na kilka
dni, ja ostatnia wolna noc mam w czwartek. To moja jedyna szansa cos złowić. Po
19 jestem nad jeziorem. Najpierw do wody zestawy. Tym razem jestem sam więc bez
wywożenia, z woreczkami pva. Zestawy identyczne jak w piątek. Truskawka
TB i nieznana kulka.
Zestawy w wodzie, więc rozbijam parasol. Minęło może z 15 -
20 minut, gdy na truskawce najpierw pojedyncze pikniecie, a potem odjazd na
maksa. Doskakuję do kija i tym razem nie popełniam już błędu z wolnym biegiem,
delikatne zacięcie i siedzi. Hamulec tym razem tez ustawiony jak należy. Już
nie musze nic kombinować, pięknie gra muzyka dla moich uszu. Teraz mogę się
skupić na holu ryby.
Miejsce gdzie miałem postawione wędki było dosyć szerokie, po obu stronach w
wodę wychodził pas zielska szeroki na kilka metrów od brzegu. Zawsze już tak
jest, że jak jadę sam nieprzygotowany na karpie, to mam ryby. Tym razem jest
podobnie. Podbierak pożyczyłem, maty zapomniałem, bo się suszyła na balkonie.
Ubrany byłem w buty wojskowe, woderów nie wziąłem z lenistwa. No cóż jest
ciężko, ale mam plan. Najpierw dzwonię spokojnie do Janka i mówię mu, żeby
wziął aparat i przyjeżdżał, bo mam karpia. Akurat kulał kulki. Plan jest
prosty, tak holować rybę, żeby spokojnie sobie wprowadzić ją na koniec w tą
szeroką wnękę gdzie stoję z wędkami. Ale ryba też miała swój plan i był on
zupełnie inny od mojego. Nie uciekała w jezioro tylko zaczęła szybko płynąć w
prawo wzdłuż brzegu, niebezpiecznie zbliżając się do zarośli. Musiałem szybko
korygować swoje poczynania, a gdy dobiegłem do pierwszych drzew przez które nie
byłem w stanie przełożyć kija, skończyła mi się koncepcja. O nie pomyślałem
sobie, nie stracę drugiej ryby w tym roku, przez głupi błąd, albo moje
zaniedbanie jak w tym wypadku. I wiele się nie zastanawiając pakuję się do
wody, najpierw płytko, tylko tyle, że woda wlała mi się w buty. ale im bliżej
zielska była ryba, tym bardziej musiałem wchodzić do wody, nawet nie wiem kiedy
miałem ją powyżej pasa. Raz się żyje pomyślałem, a karpie na dzikich
wodach nie biorą codziennie. Znajomi po kilkanaście nocek w tym roku mają
zaliczone i nawet ogona karpiowego nie widzieli. Ryba już jest blisko, pływa w
prawo i w lewo, ale z każdą sekundą opada z sił. Po mojej prawej stronie mam
nie za szeroką wnękę między zielskami. Tam mam zamiar wprowadzić karpia i
delikatnie podebrać go rękoma na płyciźnie. Po chwili udało mi się tego do
konać i rybka wylądowała na brzegu. Niestety brak maty i musiałem położyć go w
trawie, na szczęście przy brzegu była mokra. Skoczyłem po worek i i do wody.
Zdążyłem wyrzucić z powrotem kija, gdy przyjechał Janek. Szybka sesja z rybką ważenie,
w worku waga pokazuje prawie 8 kg i na koniec zwracam jej wolność. Odpływa w
dobrej kondycji. Janek przywiózł mi podbierak. Podziękowałem mu za wszystko i
pojechał dalej robić kulki. Około 22 miał do mnie, przyjechać znajomy,
który z soboty na niedzielę łowi koło nas leszcze. Poprosiłem go o jakieś suche
kalosze, bo ciuchy na przebranie miałem. gdy schowało się słońce za lasem,
zaczęło się robić zimno a ja postanowiłem powoli przebrać się w coś
suchego. Byłem praktycznie w samych gatkach i koszulce gdy na kiju z
nieznaną kulką honger najpierw opadł, potem podskoczył i znowu opadł. Byłem
pewien, że to leszcz się zapiał. Zamknąłem wolny bieg i uniosłem kija do góry.
Jakież było moje zdziwienie, gdy w tym momencie zaczął się odjazd. No
karp i jedzie sobie w siną dal. Wogule to karpie były dzisiaj w porządku,
ani ten pierwszy ani ten drugi nie wpłynął mi w drugi zestaw, w trakcie
ucieczki wybierały przeciwny kierunek. Ale wracając do ryby. Spokojnie sobie
odpływa na dobrze ustawionym hamulcu, a ja telefon i do Janka, że siedzi drugi.
Tym razem nic nie planuję, podbierak pod pachę i pakuję się w samych gaciach na
skraj zielska i tam czekam na mojego przeciwnika. Woda cieplutka, ale powietrze
już się ochłodziło. A bestia na końcu zestawu nie chcę się poddać. Daje mi
odczuć, że jego walka toczy się o życie, a ja walczę tylko o kilka zdjęć z
pokonanym przeciwnikiem. Po kilku minutach jednak musi skapitulować,
szybkim ruchem wprowadzam go do podbieraka i maszeruję na brzeg. Przeładunek do
worka i do wody. A ja pod parasol, szybko się ubrać w suche ciuchy.
Przyjeżdża Marcin, i już mam suche kaloszki, a to ważna rzecz, żeby suche nogi
mieć. Marcin zrobił 2-3 fotki karpia i zostawiliśmy go do rana w worku. Janek
by mi nie darował jakby go nie zobaczył i zdjęć nie zrobił. Do rana prócz kilku
spławek i 2 leszczy wyjętych przez Marcina 55 i 70 cm nic godnego uwagi się już
nie wydarzyło.
O 4 zaczęliśmy się zwijać. Przyjechał Janek i porobiliśmy
zdjęcia, a karp w doskonałej kondycji wrócił do wody. Waga pokazała 20
deko mniej od poprzedniego 7,5kg. Pewnie stado z jednego zarybienia mi się
trafiło. Pierwszy raz na wodach PZW udało mi się złowić dwa karpie w tak
krótkim odstępie czasu, w trakcie kilku godzinnej zasiadki.
Za brak maty przepraszam, ale na karpie tak rzadko jeżdżę sam, inna
sprawa, że niespecjalnie lubię sam jeździć, z druga osobą zawsze łatwiej,
szczególnie w nocy, dlatego często zapominam o takich podstawowych
rzeczach. Zazwyczaj jeżdżę z Jankiem i to On zabiera podstawowe rzeczy (maty,
podbieraki, wagi, aparat, parasol), żebyśmy się nie dublowali i nie brali
niepotrzebnie nadmiaru sprzętu.
Można powiedzieć, że od Janka jestem uzależniony w moich
karpiowych łowach i jemu chciałbym podziękować za te dwa wypracowane miśki. Bez
niego już dawno mogło by mi zabraknąć motywacji .
Nazwy jeziora nie podałem celowo, bo i tak większość z was wie które to, a
czasami różni ludzie czytają fora ;)